Miejsce akcji: hotel, śniadanie w formie bufetu. Ewa wraca z „polowania” z miseczką płatków kukurydzianych.
– Jestem dzisiaj szalona – oznajmia – dołożyłam sobie trzy cynamonowe!
Miejsce akcji: hotel, śniadanie w formie bufetu. Ewa wraca z „polowania” z miseczką płatków kukurydzianych.
– Jestem dzisiaj szalona – oznajmia – dołożyłam sobie trzy cynamonowe!
– Mamo, pobudka! – zawołał Piotrek stając w progu sypialni. – Czas wstawać!
– Mhhmmmm – zamruczałam w odpowiedzi, przykrywając się szczelniej kołdrą. Jest niedziela. W niedzielę nie trzeba wstawać.
Chwilę później usłyszałam trzask zamykanych drzwi i Piotrka raportującego Dawidowi:
– Mama powiedziała, że jeszcze pięć minutek.
Czymże sobie zasłużyłam na takie mądre, empatyczne i kochane dziecko? 🙂
– Ewa, a jaki jest Twój ulubiony przedmiot? – zagaduje Dziadek S.
– Patyczek.
Po raz pierwszy w historii Ewa nie może zdecydować się na przebranie na bal karnawałowy (temat przewodni: „Bal w królestwie zwierząt”). Staram się więc coś zaproponować, bo wiem, że to ja później będę odpowiedzialna za przygotowanie stroju, a czym szybciej Ewa się na coś zdecyduje, tym będę miała więcej czasu na przygotowania.
Wszystkie bardziej standardowe zwierzaki już chyba zaproponowałam i nie spotkały się z aprobatą. Na wybór któregoś z istniejących przebrań nawet nie liczę. Zaczynam więc rzucać najbardziej dziwnymi pomysłami, jakie mi przychodzą do głowy.
– Pancernik?
– Nie.
– Mrowisko z mrówkami?
– Nie.
– Ameba z nibynóżkami?
– Nie.
…
– A może taka bardzo-głodna-gąsienica, która w połowie balu zmienia się w pięknego motyla?
– Nope! – odpowiada Ewa, nie odrywając wzroku od telefonu, z którego puszcza akurat „Blood Mary” Lady Gagi. Drugi raz pod rząd.
– Serio? – nie wytrzymuję – Serio nie masz ochoty być piękną, zwiewną, eteryczną wręcz istotą?
Ewa podnosi głowę i patrząc na mnie z politowaniem stwierdza:
– To przereklamowane.
🤷♀️
Grudzień w szkole Ewy zdecydowanie nie należał do najłatwiejszych (zresztą, grudzień chyba nigdy nie jest spokojny:)). Najpierw przetoczyła się u nich fala jakiejś zarazy – były dni, kiedy w klasie Ewy nie było chyba nikogo, łącznie z Panią Wychowawczynią. Na szczęście w połowie miesiąca większość klasy Ewy była już wychorowana, można więc było zacząć próby do świątecznego koncertu.
W dniu pierwszej próby Ewa zakomunikowała mi, że będzie grać jeżyka, który zapada w sen zimowy, no i że potrzebuje przebrania. Rola jakby stworzona dla mojej córki (nie ma to jak „zapaść w sen zimowy” i PRZELEŻEĆ cały występ), zamiast więc analizować kontekst („od kiedy jeże występują w świątecznych, zimowych przedstawieniach?”) przeszłam płynnie do planowania zakupów niezbędnych do przygotowania stroju. Na szczęście metodologię miałam gotową, gdyż kiedyś już jej taki strój robiłam – zresztą, teraz nosi go Piotrek, tak po prostu, bez okazji.
Później, dzięki Pani Wychowawczyni, dostałam więcej szczegółów na temat genezy tej jakże ważkiej roli. Otóż Ewa, najwyraźniej nie chcąc angażować się śpiewanie, sama sobie tę rolę wymyśliła i zaproponowała Paniom w czasie próby. Panie mogły w tym momencie powiedzieć, że scenariusz już jest i ma nie wymyślać, że role są ustalone, a w ogóle to jeże są charakterystyczne dla jesiennych występów, a teraz jest zima i jeży „ni-ma”.
Mogły. Ale nie, Panie stwierdziły: „musimy ten pomysł wykorzystać” (nie moje słowa, Wychowawczyni).
No więc w przedstawieniu pojawiła się rola jeża. Kilka dni później było tych ról już dwie, bo Ewa zaproponowała ją również koledze, który najwyraźniej też nie miał ochoty śpiewać.
Dawno nie widziałam Ewy tak podekscytowanej. Wymyśliła dla swojego jeża imię („Pani Hogi”), ćwiczyła ruchy jeżowego pyszczka, opowiadała, że jej kolega będzie grał męża Pani Hogi i że razem będą się zagrzebywać w swojej jeżowej kupce liści. Nie wiem, jak na te opowieści zareagował „Pan Hogi”, mam jednak nadzieję, że nie żałował, że dał się w to wszystko wkręcić 🙂
W ten czwartek odbył się koncert. Każdy miał swoją rolę – taką jaką chciał. Jeż-Ewa zarówno tańczył (co mi osobiście przypominało skrzyżowanie hołubca ze stepowaniem :)), jak i spał w swoim jeżowym kąciku. Jeż-Ewa wrócił zadowolony do domu, bardzo z siebie dumny.
Dobrze jest być takim jeżem.
Nie zawsze mamy możliwość angażować się we wszystkie aktywności z takim zaangażowaniem jak inni. Szczególnie, jeśli jest głośno, tłoczno i intensywnie. Na przykład w święta. Czasem mamy ochotę stanąć sobie z boku, odpocząć, a nawet zwinąć się w nastroszoną igłami kulkę i po prostu się wyłączyć.
Dobrze jest być w miejscu i wśród ludzi, którzy takich nas akceptują. Zarówno wywijających hołubce jak i zwiniętych w kulkę. Nie krzywią się, nie próbują zmienić, po prostu pozwalają nam być.
Właśnie tego chciałabym życzyć Wam w te Święta: żebyście mieli wokół siebie (i swoich dzieci) takich ludzi. I żebyście sami pozwalali sobie być takim jeżem 🦔 ❤️
Wieczór. Już po bajce, więc Piotrek zbiera się do pójścia spać, a Dawid grzebie w książkach stojących na półce za kanapą, w celu wybrania odpowiedniej literatury do czytania synowi przed snem. Piotrek kręci się po pokoju i w pewnym momencie rusza w kierunku kanapy, a raczej w kierunku nogi, którą Dawid o tę kanapę się opiera (półki z książkami stoją za kanapą). W połowie drogi jednak się potyka i kończy uderzeniem głową w… piętę ojca.
Siedzę obok, więc podnoszę gościa z podłogi i widzę po minie, że w zasadzie jest już na granicy płaczu i pewnie tylko zdziwienie całą sytuacją go przed tym płaczem powstrzymuje.
– Widziałam, jak się uderzyłeś, choć, przytulę cię i pocałuję – mówię do Piotrka, który ciągle zdaje się wierzyć w przeciwbólową moc buziaków. Z miny wnioskuję, że „ciągle jeszcze boli”, ale jednocześnie jest potencjał na zastosowanie taktyki: „odwracanie uwagi i obracanie wszystkiego w żart”.
– Ciekawe, co było twardsze, czoło Piotrka czy pięta Taty? – głośno się zastanawiam.
Piotrek też na chwilę się zamyśla, po czym zrywa się z moich kolan i biegnąc na środek pokoju krzyczy:
– Muszę sprawdzić jeszcze raz!
Niby oczywista oczywistość, a jednak
(znalezione na Twitterze u Jessica Minahan, tłumaczenie własne )
Jakby ktoś potrzebował, to zrobiłam dzisiaj nowe Zwierzaczki-Uspokajaczki – w sam raz na nowy rok szkolny:)
Poprzednie (dla przypomnienia):
Instrukcja:
1/ Kupuj dużo książek. Duuuużo książek. Jak przestaną Ci się mieścić w pokoju Przyszłego-Geeka – przeprowadź te książki do salonu. Jak tam przestaną się mieścić – zainwestuj w więcej półek. Jak zabraknie Ci miejsca na ścianach – naucz Przyszłego-Geeka korzystać z czytnika.
Książki nie powinny być fabularne, co to to nie! Kupuj encyklopedie. Leksykony. Wszystkie książki, które sprawiają wrażenie wyjątkowo nudnych.
Podpowiedź: takie książki można znaleźć często na wyprzedażach w różnego rodzaju marketach. Dlatego w czasie zakupów dokładnie sprawdzaj kosze z makulaturą, której nikt nie chciał kupić!
W ramach relaksu możesz podrzucić Przyszłemu-Geekowi jakiegoś filozofa. Wersję z obrazkami, niech ma!
2/ W ramach wakacyjnego relaksu – zapisz Przyszłego-Geeka na tygodniowy kurs programowania. A później daj się namówić (łaskawie) na zapisanie na kolejny kurs. Zakup wszystkie możliwe podręczniki dotyczące ulubionej gry i programowania w tej grze. Wysłuchuj podekscytowanych okrzyków: „nie mogę się doczekać kolejnej aktualizacji Minecrafta!”. Popełnij błąd zadając pytanie: „a co było w poprzednich aktualizacjach?”, po którym zostaniesz zmuszona/zmuszony do wysłuchania SZCZEGÓŁOWEGO raportu na ten temat (na swoje usprawiedliwienie muszę dodać, że takie pytanie zadałam lekko już przysypiając po całym męczącym dniu. Czy zasnęłam w trakcie odpowiedzi? Być może… :D)
Zupełnie przypadkowo pozwól Przyszłemu-Geekowi siąść przy swoim biurku i podłączyć się do Twojego dodatkowego monitora. Patrz zazdrośnie, jak rozkłada się ze swoimi wszystkimi okienkami na Twoim miejscu pracy 😉
3/ Absolutnie zapomnij o kupowaniu dziecku zwykłych t-shirtów. Kojarzysz Sheldona Coopera z Teorii Wielkiego Podrywu?
No to pewnie wiesz, że t-shirt musi mieć nadruk. Najlepiej z jakimś śmiesznym tekstem albo postacią z komiksu. Dopuszczalne są też tematy naukowe oraz słodkie zwierzaki robiące/mówiące coś śmiesznego. Wyrób sobie odruch skanowania sklepów w poszukiwaniu koszulek z ulubionymi postaciami swojego dziecka, bo możesz być pewna/pewny, że jak przyjdzie do wymiany garderoby na rozmiar większą, to akurat w sklepach nie będzie ANI JEDNEJ koszulki z Pokemonami albo postaciami z Gwiezdnych Wojen. Pamiętaj jednak, że preferencje odnośnie nadruków zmieniają się cały czas, więc nie rób zbyt dużych zapasów, bo może się okazać, że Pikachu w rozmiarze 134 był super, ale w rozmiarze 140 to już niekoniecznie. I zostaniesz z tymi Pikaczami niczym Himilsbach z angielskim.
Odpowiedzią na Twoje koszulkowe problemy mogą być też serwisy robiące koszulki na zamówienie. Będziesz mogła/mógł spełnić każde (dziwne) koszulkowe pragnienie swojego dziecka (w stylu mash-up Calvina i Hobbesa z Molangiem i Piu Piu).
4/ A jeśli już jesteśmy przy ubraniach, to możemy płynnie przejść do przebrań. A w zasadzie cosplay’u. Przyszły-geek chce się przebierać? Świetnie! Uszyj/kup mu strój ulubionego pokemona/smoka/postaci z kreskówki. Zainwestuj w maszynę do szycia, której zasadniczo nie umiesz obsługiwać, ale która czasami (średnio raz na rok) Ci się przydaje w celu przeszycia czegoś najprostszym ściegiem po linii prostej. Zamów replikę miecza świetlnego, który stanie się nieodłączną częścią stylizacji „na rycerza Jedi” Twojego młodszego dziecka, które właśnie wkręciło się w oglądanie Lego Star Wars. Kup 2mb brązowego zamszu i 1mb piaskowego muślinu, żeby uszyć strój. W połowie szycia tuniki, zaniepokojona powtarzającymi się w kółko pytaniami dziecka brzmiącymi: „A gdzie maska?” ustal, że dziecku nie chodziło bynajmniej o stylizację na Obiego Wana Kenobiego (nazywanego zresztą „Obi Kałałonki”), ale na Dartha Vadera. Przeżyj lekką załamkę, ale ogarnij się na tyle szybko, żeby spędzić którąś z kolejnych nocy w poszukiwaniu tutoriala pod tytułem: „jak zrobić hełm Vadera”. Przeżyj kolejną załamkę, że nie dasz rady, po czym z ulgą przyjmij informację, że Mąż to przewidział i już zamówił maskę na Amazonie. Dla drugiego dziecka objedź kilka sklepów w poszukiwaniu odpowiedniego rozmiaru stroju Grogu, powtarzając sobie cały czas, że to i tak łatwiej niż samodzielnie ten strój uszyć (w końcu nie umiesz za bardzo szyć).
Celebruj wszystkie bale przebierańców oraz Halloween. Regularnie kupuj bilety wstępu na targi fantastyki, na które zaprowadzisz Przyszłego-Geeka w pełnym przebraniu. Poczuj się głupio, bo przyszłaś/przyszedłeś w jeansach i zwykłej bluzie, a nie na przykład w stroju Wiedźmina albo Czarodziejki z Księżyca. Obiecaj sobie, że w kolejnym roku się poprawisz i wreszcie przygotujesz coś dla siebie 🙂 Obiecuj sobie tak co roku, ale nigdy nie miej czasu na zrobienie dodatkowego przebrania 🙂
(Najbliższe Warszawskie Targi Fantastyki już 10-11 września!)
I na koniec pamiętajcie:
„Bądźcie mili dla geeków, jest szansa, że skończycie pracując dla któregoś z nich”
Bill Gates
🙂
Od kilku ładnych lat Ewa męczyła nas o zwierzaczka. Wymarzonym zwierzaczkiem był kot – ale ja jestem na koty uczulona, więc przez jakiś czas po prostu kończyliśmy wszystkie dyskusje prostym „ale mama jest uczulona”. Ale marzenia o kotku nie ustawały. „Kiedyś będę miała dom i kupię sobie kociaczka” albo „zostanę naukowczynią i wynajdę lek na alergię” (super!). W pewnym momencie doszliśmy jednak do wniosku, że być może zwierzak w domu nie jest takim złym pomysłem. I jako, że ja jestem charakterologicznie bardziej kompatybilna z kotami, to postanowiłam raz jeszcze porządnie się przebadać i porozmawiać z alergologiem – a nuż w ciągu ostatnich lat coś się diametralnie zmieniło i jest dla mnie jakaś szansa na posiadanie kota?
Alergolog powiedział mi, że mam o kocie zapomnieć, bo nawet najmniej alergizująca rasa mnie wykończy 🙂
Tak więc wróciliśmy do punktu wyjścia. Rozległe analizy dotyczące różnego rodzaju zwierzaków i ich potencjalnie pozytywnego wpływu na dzieci (szczególnie na takie w spektrum) zaowocowały decyzją, że powinniśmy nabyć psa. Zdrowy rozsądek podpowiadał nam natomiast, że dobrze byłoby, gdyby pies był mały, spokojny, mało ruchliwy i mało uczulający. I żeby nie gubił sierści. Taki nieuczulający pieso-kot. Kanapowiec 🙂
Padło na maltańczyka.
Skoro więc podjęliśmy z Dawidem wstępną decyzję, trzeba jeszcze było przekonać Ewę do tej koncepcji. A w zasadzie zaimplementować jej w głowie poczucie, że małe puchate piesiaczki są równie urocze co małe puchate kociaczki.
Zaczęłam więc obserwować na instagramie ileś tam profili z maltańczykami. Momentalnie mój feed zapełnił się zdjęciami i filmikami z puchatymi pieskami, a słodycz aż tryskała z ekranu.
Kilka dni później Ewa (która w zasadzie jest jedynym użytkownikiem mojego konta na instagramie – w końcu skądś trzeba brać wszystkie poprawiające nastrój urocze filmiki) była już całkowicie przekonana o tym, że maltańczyki są PRZEUROCZE i w zasadzie skoro nie możemy mieć kota, to może taki maltańczyk?
Zażarło 🙂
W maju zaczęłam więc pisać do okolicznych hodowli (chciałabym tutaj napisać, że zrobiliśmy dobry uczynek i pojechaliśmy po pieska do schroniska – ale nie, wybór psa, przynajmniej z mojego punktu widzenia, był całkowicie skalkulowany i piesek po prostu miał mieć określone cechy i usposobienie). W jednej już od „progu” dostałam informację, że jeśli mam małe dzieci, to oni mi psa nie sprzedadzą, bo nie (na moje pytanie, jaka jest definicja „małego dziecka”, już nie otrzymałam odpowiedzi). W drugiej hodowli okazało się, że nie tylko nie mają problemu z posiadaniem przeze mnie dzieci, ale nawet dzieci w spektrum nie są czynnikiem wykluczającym. Przy czym prawda jest taka, że do autyzmu u Ewy i Piotrka to ja w ogóle nie chciałam się im przyznawać, ale w trakcie rozmowy okazało się, że Właścicielka też ma dziecko w spektrum 🙂 Można więc powiedzieć, że wiedziała na jakich cechach u pieska nam zależy i wybrała nam naprawdę najlepszego szczeniaka z tych, które się u niej urodziły 🙂
Od soboty jest więc z nami Kotaro*. Od niedzieli natomiast wiemy, że trochę nieświadomie sprawiliśmy sobie trzecie dziecko: sikające po kątach, z którym trzeba spać i które miewa lęki separacyjne 😀
*) Piesek dostał imię po pewnej sławnej w internetach wydrze (https://www.youtube.com/playlist?list=PL1GrhVtHbc9DczylDfKigFoYNTAU2DH_U). Kotaro (コタロー) – japońskie imię męskie, oznaczające m.in. „silny jak tygrys” 🙂
PS. Ewa odpaliła profil na instagramie o nazwie @kotaro_puchata_kuleczka – jakby ktoś potrzebował źródła endorfin:)